GPS Przyjaźni

GPS Przyjaźni

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 4

 

        Ciepłe promienie słoneczne wdzierały się do pokoju i opadały na podłogę. Andżelika powoli otworzyła oczy, a światło oślepiło ją. Przetarła powieki i powoli odkryła się. Usiadła na łóżku i otworzyła laptopa. Zalogowała się na facebooku. Niestety, żadna z przyjaciółek nie była dostępna więc zrezygnowana podniosła się. Wsunęła ciepłe różowe kapcie na nogi i podeszła do toaletkowego lustra. Jak zwykle. Burza loków ułożonych jeszcze bardziej niechlujnie. Chyba wyprostuje dzisiaj włosy.
          Wygładziła rude kosmyki i zeszła po schodach. Zegar naprzeciwko schodów wskazywał godzinę dziesiątą. W jadalni mama siedziała przy białym stole wpatrzona w laptopa. Obok niej z kubka ulatywała para i wznosiła się aż ponad komputer. Pani Aniela podniosła wzrok i uśmiechnęła się do córki.
- Jak się spało? - spytała, pociągając łyk kawy.
- Dobrze - Andżelika przeciągnęła się leniwie i podeszła do szafki z kubkami. Wyjęła jeden, przywieziony z Teneryfy wstawiła wodę w staromodnym czajniku i spojrzała w kierunku salonu. Dziesięcioletni Tomek siedział na kanapie i wpatrzony w ekran telewizora zajadał pokrojone w plasterki jabłko.
-  Hej mały - podeszła do malca i zmierzwiła mu ciemną czuprynę. Ten natychmiast wygładził włosy i z buzią wypełnioną jabłkiem odpowiedział:
- Mówiłem, żebyś mi tak nie robiła. Oglądam - dopowiedział i znów spojrzał w ekran. Czajnik zagwizdał, więc dziewczyna wróciła do kuchni i zalała saszetkę z pyszną herbatą z granatem.
          Wyjęła z szafki pięć talerzyków, na co mama znów oderwała się od pracy i przeciągając się leniwie powiedziała dość zachrypniętym głosem:
- Nie rób, my już jedliśmy. Ale po śniadaniu może odbierzesz Grację z baletu? - zaproponowała. - Możesz wziąć rower.
- Dobrze - odpowiedziała spokojnie, z powrotem chowając talerze.
          Wyjęła z chlebaka bagietkę i szybko ukroiła parę kawałków. Następnie rozbiła jajka na patelni, przyprawiła i zaczęła smażyć. W międzyczasie umyła rukolę, pokroiła pomidora i ogórka, zmieszała wszystko oraz ułożyła na talerzu. Wyglądało to tak apetycznie!
          Przełożyła jajecznicę na naczynie i usadowiła się w jadalni, naprzeciwko mamy. Ta z zaciekawieniem spojrzała na śniadanie i... chyc! Pochłonęła część jajecznicy.
- Pyszna - stwierdziła z uznaniem i mocno uderzyła w klawisze.
- Mówiłaś, że nie chcesz - zaśmiała się Andżelika, zagryzając wszystko bagietką.
- Znasz mnie i wiesz, że twoim posiłkom nie umiem się oprzeć - odparła mama tym razem próbując sałatki. - Mmmm... to też dobre - oznajmiła zlizując miąższ pomidora z brody.


          - Asiu. Wstajemy! - krzyczy ktoś nad jej uchem. Przewraca się na drugi bok i jęczy coś niezrozumiałego. Widać, że gość jest nieugięty bo potrząsa nią mocno. Joanna wykonuje niezidentyfikowany ruch nogą w kierunku, z którego dochodzi głos i wpycha głowę pod poduszkę. Nagle w pokoju słychać muzykę. Głośną. Bardzo głośną. Metal. Dziewczyna jak oparzona wyskakuje z łóżka i zatykając uszy, podbiega do wielkiej wieży stereo. Przycisza muzykę i spogląda w stronę osoby, która tak ją potraktowała. No tak. Tata.
          Spogląda na budzik. Siódma dwanaście. To chyba jakiś żart! Są wakacje. Gdyby była dziesiąta to nawet nawet ale... SIÓDMA?!
- Czego chcesz? - syknęła. - Zbyt wcześnie na wstawanie.
- We Francji tak się wstaje - stwierdził nieugięty ojciec ze sztucznym uśmiechem.
- Gówno mnie obchodzi co robicie we Francji! - krzyknęła. - To jest Polska a nie kraj wstrętnych żabojadów!!! - to mówiąc, z powrotem wskoczyła do łóżka.
- O nie, młoda damo - westchnął tata i podniósł ją z łóżka. - Wstajesz, masz pół godziny, żeby zejść na śniadanie a potem jedziemy na piknik.
- Jaki znowu piknik? - krzyknęła oszołomiona. - Mam coś do roboty.
- Nic nie masz - stwierdził pan Tadeusz i wyszedł z pokoju.
          Asia była wściekła. Z całej siły uderzyła w szarą poduszkę ozdobną, żeby dać upust emocjom. Nic z tego. Gwałtownie otworzyła drzwi do garderoby  i wyjęła przecierane szorty i zieloną bluzeczkę wiązaną na szyi. Weszła do swojej prywatnej łazienki i pochyliła się nad umywalką. Umyła twarz i zęby, następnie wskoczyła pod prysznic. Szybko schłodziła ciało i nakremowała się. Pospiesznie założyła ubranie, na stopy wciągnęła czerwone converse'y do kostek. Związała włosy w luźny koczek i pomalowała rzęsy. Wyszła z pokoju i zbiegła po szklanych schodach dziadka.
         Pan Mirosław w dużej nowoczesnej kuchni przygotowywał całej rodzinie śniadanie. Jego córka pomagała mu, a tata razem z "tą intruzką", jak już zaczęła nazywać ją Asia z szerokimi uśmiechami na twarzach rozmawiali na kanapie. Po chwili Laura wybuchnęła śmiechem i odchyliła głowę do tyłu. Ilona Gielewska podeszła do Joasi i zmierzyła ją wzrokiem.
- Jak ty wyglądasz? - spytała z niedowierzaniem. - Nie idziemy na plażę.
- To co w takim razie mam założyć?! - wydusiła z siebie oszołomiona taką uwagą Asia.
- Jakąś bardziej zakrytą bluzkę. Nie chcemy czuć na sobie milionów spojrzeń.
- To co, mam sweter założyć? - warknęła. Podszedł dziadek.
- Ilonko, daruj córci - powiedział łagodnie i pogłaskał Joasię po głowie. - Tak się tutaj ubierają, zaufaj mi - pogładził ją po ramieniu, a wtedy Asię znów ogarnęło to uczucie, jak bardzo kocha dziadka. Zawsze stawał po jej stronie i bronił jej. Była mu za to bardzo wdzięczna.
- Hmm... Nie sądzę, aby to było adekwatne dla siedemnastoletniej dziewczynki ubranie. Ale niech ci będzie, tato - zamilkła na chwilę i znów wpatrzyła się w córkę. Nagle cała zrobiła się czerwona i wskazała na jej twarz.  - Ale TO nie przejdzie! - krzyknęła. Pan Mirosław, który zdążył oddalić się już do kuchni znów podszedł, wyraźnie niespokojny.
- O co znów chodzi? - spytała Asia, rozkładając ramiona.
- Makijaż - odparła teraz już blada Ilona. - To niedopuszczalne.
- Wyluzuj, tylko pomalowałam rzęsy - westchnęła Asia i zmarszczyła brwi. Kątem oka dostrzegła wpatrującą się w nią Laurę z triumfującym uśmiechem na twarzy. Dziadek już chciał coś powiedzieć, jednak pani Gielewska uciszyła go ruchem dłoni.
- Masz to zmyć - rozkazała. - Natychmiast.
          Joanna tupnęła nogą i weszła do łazienki. Trzasnęła drzwiami. To nie było sprawiedliwe. Pospiesznie zaczęła zmywać maskarę. Miała dość. Nie chciała dać wejść sobie na głowę. Była dopiero siódma czterdzieści pięć a ona już miała dość. Przed nią cały dzień. Chyba nie będzie mogła spotkać się z dziewczynami. O matko, Skype! Dopiero sobie przypomniała, że miała porozmawiać z przyjaciółkami wczoraj. Musiały się zmartwić. Zbiegła po schodach i podeszła do stolika kawowego, na którym jej tata wczoraj wyłączył telefon. Jednak nie było go. Asia aż się zagotowała. Zacisnęła zęby i podeszła do pana Tadeusza.
- Gdzie. Jest. Mój. Telefon? - wysapała.
- Zabraliśmy ci go na dzisiaj, żebyś mogła w pełni oddać się rodzinie. Dostaniesz go dziś wieczorem, jak wrócimy - odparł, jakby zabieranie telefonu było najbardziej naturalną rzeczą na świecie.
- Czy ty nie rozumiesz, że ja też mam przyjaciółki, z którymi muszę się skontaktować? - czuła, jak wściekłość wzbiera w  niej, jednak starała się opanować. Zacisnęła ręce w pięści.
 - A czy TY nie rozumiesz, że raz na rok masz okazję zobaczyć swoich rodziców i powinnaś im poświęcić cały swój czas? - tata nerwowo założył ręce na piersi.
- Mogliście nie wyjeżdżać - stwierdziła Asia i podeszła do zastawionego stołu. Odsunęła krzesło i usiadła koło dziadka. Dalej siedzieli rodzice w nieodłącznym towarzystwie milczącej dotąd Laury.
          Po skończonym śniadaniu dziewczyna wstała od stołu, jednak tata powstrzymał ją ruchem ręki.
- Asieńko, ktoś musi pomóc posprzątać po jedzeniu - wyjaśnił z uśmiechem. - Jeśli każdy będzie coś robił, szybciej wybierzemy się na piknik.
         Zrezygnowana dziewczyna powróciła do stołu. Pół godziny później rodzina Gielewskich z wielkimi koszami piknikowymi zapakowała się w samochód dziadka i wyruszyła do lasu. Dla Asi piekło dopiero się zaczynało.


          Po śniadaniu Andżelika założyła różową, zwiewną sukienkę oraz kapelusz słomkowy, wsiadła na rower i pojechała do pobliskiego domu kultury. Słońce raziło ją w oczy, kiedy czekała przed wejściem głównym na swoją czteroletnią siostrę. Kiedy wybiła dwunasta, postanowiła wejść do budynku i odnaleźć Grację. Oparła rower o ścianę i weszła do środka. Zimne powietrze z klimatyzacji schłodziło jej skórę. Pojawiła się nawet gęsia skórka. Rozejrzała się po schludnie wyposażonym wnętrzu, utrzymanym w bogatej kolorystyce, sprzyjającej dobremu samopoczuciu dzieci w wieku od trzech do dwunastu lat, bo to właśnie takie tu bywały. Podłoga z marmuru i ogromne okna od ziemi aż po sufit posiadające kolorowe rolety były bardzo stylowe i nowoczesne, podobnie jak materiałowe i duże kanapy zapełnione poduszkami we wszystkich kolorach tęczy. Przy każdej z nich stał stolik, którego szklany blat ginął pod stertą czasopism od kobiecych, przez te dla mam aż po "Świerszczyk" i inne gazetki dla dzieci. Pod jedną ze ścian stała wielka skrzynia z zabawkami, które co chwila zbierała elegancka pani. Rejestracja mieściła się po przeciwległej stronie sali. Wysoki, drewniany blat z wygodnymi siedzeniami, a za nim pani w idealnie wyprasowanej koszuli i obcisłej spódniczce, z przyklejonym do twarzy uśmiechem ukazującym jej piękne, białe zęby niczym z reklamy. Wszystko prezentowało się idealnie; nieopodal rejestracji usytuowane były toalety dla kobiet, mężczyzn i inwalidów (przestronne, z nowoczesną armaturą, drogimi blatami i wszelakimi gatunkami mydła) oraz pokój do przewijania i karmienia dzieci. Idealne miejsce dla matek i ich rozwijających talenty pociech.
          Rozejrzała się po tym niezwykle czystym pomieszczeniu. Na jednej z kanap siedział chłopak koło osiemnastki, o ślicznych, ciemnych oczach, zapatrzony w grube tomisko, którego nazwy Andżelika nie mogła dopatrzeć z oddali. Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na dziewczynę, która natychmiast zalała się rumieńcem i odwróciła się.
          Nie miała czasu porządnie się zawstydzić, ponieważ znajomy i piskliwy głos dziewczynki rozległ się w cichym wnętrzu, na co uśmiechnięta pani w rejestracji podskoczyła, omal nie wylewając swojej idealnej kawy z równie idealnego ekspresu na idealną stertę papierów. Po chwili odezwały się kolejne i do dużego pomieszczenia wbiegły śliczne, chudziutkie dziewczynki z szerokimi uśmiechami na twarzach. Każda z nich trzymała w ręku siatkę ze strojem baletowym. Jedną z nich była Gracja w ciasnym koczku, zwiewnej sukience i sandałkach. Na widok Andżeliki krzyknęła głośno i pędem rzuciła się w jej stronę. Onieśmielona nastolatka natychmiast uśmiechnęła się i podniosła wysoko siostrę.
- Andzia! - krzyczała wesoło mała. Kiedy z powrotem stanęła na ziemi, złapała dziewczynę za palec i uścisnęła mocno. - Jest sprawa.
          Była tak przeraźliwie słodka, że Andżelika wprost nie mogła się na nią napatrzeć. Wyrośnie na piękną dziewczynę - tego była pewna. Odszukała wzrokiem chłopaka, który już nie czytał, tylko siedział na kanapie i wpatrywał się w nią tymi swoimi pięknymi oczyma.
- Jaka? - ruda natychmiast powróciła na ziemię. Odwróciła się od nieznajomego. "Niech nie myśli, że się nim interesuję", pomyślała.
         Podeszła do niej wysoka, koścista pani w czerwonych szpilkach i czarnej sukience. Szminka w kolorze butów idealnie podkreślała jej okropne usta, które pod wpływem botoksu zrobiły się chyba dwa razy większe. Miała wory pod oczami, które najwidoczniej usiłowała ukryć grubą tapetą; pojawiły się też pierwsze zmarszczki. Uśmiechnęła się krzywo, wygładzając sukienkę, która mimo rozmiaru XS wisiała na niej jak worek. Wskazała na nią swoim żylastym palcem i zaczęła ochrypłym głosem:
- To pani jest mamą Gracji? - w jej oczach Andżelika ujrzała podejrzliwość godną nadopiekuńczej matki.
- Nnnie, jestem jej siostrą. Mam na imię Andżelika. Andżelika Hakker - przygryzła wargę nerwowo i wyciągnęła rękę. Kobieta z początku spojrzała na nią krzywo, jednak po ułamku sekundy mocno uścisnęła dłoń dziewczyny, która o mało nie jęknęła z bólu.
- Aha... Esmeralda Helios, miło mi. Chciałabym, żeby Gracja przyszła dziś do Noemi. Irena, to znaczy nasza gosposia przygotowała krem z dyni i krewetki w sosie imbirowym. Na deser mamy tiramisu i krem brulee. Noemi i twoja siostra strasznie się polubiły, czy Gracja może nas dzisiaj odwiedzić?
- Hmmm oczywiście - odparła bez zastanowienia onieśmielona Andżelika. Dam pani numer do mojej mamy, musi pani ją zapytać i jeśli się zgodzi to jak najbardziej. Proszę wszystko z nią ustalić - to mówiąc, podała numer i z uśmiechem podeszła do kanapy i opadła na stertę poduszek, co chwila zerkając na kobietę, Grację i Noemi, która nie odstępowała jej siostry na krok, co chwila obracając się w celu, żeby jej spódniczka wirowała. To samo robiła mała Gracja z sukienką. Ach to dzieciństwo.
          Po paru minutach rozmowy między panią Helios, a mamą Andżeliki kobieta z kwaśnym uśmiechem zawiadomiła, że zabiera Grację do siebie i odwiezie ją do domu na wieczór. Ruda przystała na to skinieniem głowy i pożegnała się grzecznie. Pożegnała się z idealną kobietą w recepcji, która ostatecznie wylała kawę podczas podsłuchiwania rozmowy z panią Esmeraldą, teraz nerwowo wycierając brązowe od cappuccino papiery i klnąc pod nosem. Wyszła na słońce i podeszła do pozostawionego roweru. Pochyliła się nad pojazdem. Wtem tuż ponad jej ramieniem dał się słyszeć donośny głos, na dźwięk którego podskoczyła.
- Może pomóc?
Dziewczyna upuściła stojący rower, który został złapany w locie przez silną, opaloną już rękę i natychmiast postawiony. Oszołomiona podniosła wzrok. I wtedy je zobaczyła. Te piękne oczy w kolorze ziaren kawy wpatrywały się w nią w świetle czerwcowego słońca.

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 3

         

            Podparła się płotu. Strasznie zakręciło jej się w głowie.
- C..c.. Co? - pyta oszołomiona Joanna spoglądając w stronę złowieszczo uśmiechniętej Laury. - To przecież niemożliwe.
- Kochanie - tata gładzi ją po brodzie, jak gdyby była małą dziewczynką. - To nie jest nasza biologiczna córka. Zresztą... potem to opowiemy.
Nadchodzi dziadek z mosiężnym kluczem w dłoni. Przekręca go w zamku, po czym skrzypiące drzwi otwierają się. Rodzina wchodzi do środka. Dom urządzony jest nowocześnie. Aż trudno pomyśleć, że mieszka tu starszy pan. Zdejmują buty na szarym dywanie w przedpokoju i otwierają przeszklone drzwi prowadzące do salonu. Obszerne pomieszczenie mieści dużą kanapę narożną z szarego filcu przykrytą warstwą kolorowych poduszek. Na szklanej ławie stoi wazonik ze storczykami. Duży telewizor zawieszony na ścianie jest włączony. W powietrzu czuć zapach świeżości i czystości.
- No no, tato... Nie mówiłeś, że sobie kogoś znalazłeś... - uśmiecha się mama, odkładając walizkę.
- Nie, moja droga. Jesteś w błędzie - wyciąga trzy szklanki i nalewa do nich odrobinę Whisky. - Nie mam nikogo. To tylko sprzątaczka.
Kobieta kiwa smętnie głową, po czym siada na kanapie. Podobnie robi jej ojciec i mąż; po chwili dosiada się Laura.
Wtem włącza się "My Słowianie", ustawione jako dzwonek telefonu Asi, kiedy dzwoni do niej któraś z dziewczyn. Wyciąga telefon, jednak niepostrzeżenie tata zabiera jej telefon.
- O nie, moja droga... jest już prawie północ, a do ciebie ktoś dzwoni? - naciska czerwony przycisk, po czym  odkłada aparat na ławę. Otwiera buzię, żeby się odezwać, ale telefon rozdzwania się znowu. Zdenerwowany znów przerywa połączenie i wyłącza Samsunga.
- Może się rozpakujecie? - proponuje dziadek. Pewnie chce rozładować atmosferę. - Zaprowadzę was do pokoi.
Cała piątka wchodzi po białych schodach ze szklaną balustradą na górę.
- IlonaTadeusz  będą spać w gościnnym - otwiera jedne z wielu drzwi. Przestronna sypialnia z łóżkiem przykrytym fioletową pościelą, biała toaletka i duża szafa zajmowały część pomieszczenia. Dalej stała wanna obsypana kwiatkami róż, na co Gielewscy uśmiechnęli się.
- Żebyście sobie nie myśleli! - zabawnie podnosi głos dziadek. - Zawsze tak tu jest. Tylko... mamy jeden problem. Nic nie wiedziałem o przyjeździe Łucji...
- Laury - poprawia go córka.
- ...Laury, kimkolwiek ona jest - uśmiecha się przyjaźnie do piętnastolatki. - Dlatego wydaje mi się, że zmuszony jestem coś jej zorganizować...
- Ależ tato, Laurusia może spać z nami - mama całuje dziewczynę w czoło, na widok czego Asię przebiega dreszcz.
- Świetnie. - uśmiecha się dziadek, schodząc po schodach. - Macie trochę czasu, żeby się rozpakować! - rzuca przez ramię i już go nie ma.
Joanna nie waha się ani chwili. Zbiega po schodach. Mirosława zastaje na kanapie, oglądającego powtórkę teleturnieju.
- Przecież już to oglądałeś... - śmieje się, sadowiąc się obok dziadka.
- Przynajmniej wiem, komu kibicować - puszcza jej oko.
- Ja już nie wytrzymuję... - wzdycha sięgając po telefon. Jej uśmiech błyskawicznie znika. - Są z nami dopiero dwie godziny, a ja mam dość... nie wytrzymam tych dwóch miesięcy.
- Oj, wytrzymasz, wytrzymasz... jesteś moją dzielną... - jego zdanie przerywa krzyk Ilony:
- Joasiu, złotko, chodź do nas!
Dziewczyna znów wzdycha i z posępną miną wspina się po schodach.

         - Nie odbiera...
- Ode mnie też...
- A może coś jej się stało? - mówią niemal jednocześnie Sandra i Andżelika, które znów rozmawiają, tym razem przez telefony.
- Jeśli do jutra się do nas nie odezwie, przyjedziemy do domu jej dziadka z samego rana. - decyduje Sandra.
- Ale pan Mirosław... może będzie spał?
- Coś ty! A nawet jeśli, to spoko facet jest. Zrozumie nas...
- A może mieli wypadek...?
- Oj, przestań! - krzyczy zdenerwowana. - Jest jedna rzecz, którą możemy dzisiaj zrobić.
- Jaka? - pyta Andżelika
- Wyspać się.
- Ale... ja nie zasnę... - przerażona dziewczyna ściska nerwowo słuchawkę w obawie, że koleżanka się rozłączy. Tak też się dzieje.
- Śpij dobrze, Andzia - to mówiąc, Sandra przerywa połączenie.

          Ogarnęła już trochę w pokoju, żeby Daria nie zobaczyła tego pomieszczenia w AŻ tak złym stanie. Stare kartki znalazły się w śmietniku (w którym z kolei Sandra odkryła pokaźną kolekcję zzieleniałych kanapek), pościeliła łóżko a nawet złożyła ubrania w szafie. Dokucza jej głód, jednak na myśl, że za chwilę zje kolację przygotowaną przez przyjaciółkę, powraca jej energia. Tylko talerzyki, tym razem złożone w stertę  nie zostały wyniesione, ale to ze względu na matkę.
          Otwiera nową kartę w internecie i po kolei zaczyna przeglądać wszystkie ulubione strony: Bershka, Stradivarius, H&M, Pull&Bear... wszystkie ubrania były wspaniałe. Patrzyła się na nie świecącymi oczami, a w głowie pojawił się obraz jej w tych niesamowitych ciuszkach. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk SMS'a.

Jestem pod domem i nie wiem jak wejść, żeby Twoja mama mnie nie zobaczyła. Poradzisz mi coś?
 

To była wiadomość od Darii. Sandra szybko wystukała jej odpowiedź i zerwała się z miejsca. Pospiesznie zbiegła po schodach. W domu panował półmrok; mama siedziała na kanapie, z nogami podwiniętymi pod samą brodę, wpatrzona w ekran telewizora. Drgnęła na odgłos kroków córki, jednak nie odwróciła się.
         Dziewczyna energicznie otworzyła drzwi. Daria stała nieopodal z wielką siatką w ręku. Sandra przywołała ją ręką, ucałowała mocno i wprowadziła do domu. Tym razem zastała mamę opartą o ścianę, z rękoma założonymi na piersi.
- Co ona tu robi? - spytała bez żadnych wstępów. - Jest północ, do cholery.
- To moja sprawa - syknęła z nienawiścią. - Jedyna osoba, która zechciała przygotować mi coś do jedzenia.
         Mama wyraźnie zasępiła się, jednak już miała coś powiedzieć, gdy Sandra pociągnęła Darię na schody. Wbiegły na górę i zamknęły się w pokoju dziewczyny. Brunetka łapczywie odebrała torebkę od przyjaciółki.
- Co tam mi upichciłaś? - spytała, wdychając przepyszny zapach.
- Trzy kanapki, sałatka jarzynowa i kebab jeszcze kupiłam.
-  Boże, jakaś ty kochana - uściskała przyjaciółkę. - Siadaj - wskazała jej zasłane łóżko.
- Długo u ciebie nie posiedzę - westchnęła. - Muszę wracać do domu.
- No dobra... ale spotkamy się jutro, co nie? Powinnam ci się jakoś zrewanżować - odpowiedziała, odwijając kanapki z folii aluminiowej. - Pyszna - dodała po chwili.
- Zdzwonimy się - uśmiechnęła się szeroko na dźwięk komplementu. - Wiem, że Andzi nie dorównam, ale starałam się.
          Daria podniosła się z łóżka. Odgarnęła różowy kosmyk z twarzy i ruszyła do drzwi. Sandra z kanapką w buzi podążyła za nią. Odprowadziła przyjaciółkę do drzwi i wróciła do pokoju, aby udać się do łóżka.
 
 
          Otwiera drzwi. Pochyla się nad toaletą i niespokojnie związuje włosy. Czuje się źle. Bardzo. Kręci jej się w głowie. Wkłada palec do gardła, głęboko, jak najgłębiej. Czuje tą dziwną wibrację, po czym zwraca posiłek do toalety. Dostaje zadyszki, a na czoło występują krople potu. Powtarza czynność i wstaje. Spuszcza wodę i powoli podchodzi do umywalki. Przemywa twarz wodą i myje zęby. Wpatruje się w swoje odbicie w lustrze. Wygląda strasznie. Nie może dłużej patrzeć się na takie odbicie. Trzeba coś zmienić. Staje na wagę. Coraz lepiej, jednak jeszcze nie idealnie. Trzeba się będzie jeszcze pomęczyć. Chyba warto dla niego. Zresztą, i tak mu się nie spodoba. Widziała jego dziewczynę. Śliczna, długonoga, smukła niczym modelka. Nigdy jej nie dorówna. Ach, gdyby udało jej się jeszcze schudnąć... Z powrotem kieruje się do łóżka i zapada w sen pełen snów o nim.




 

sobota, 24 maja 2014

Rozdział 2



     Jej baleriny stukały na wypolerowanej posadzce lotniska. Nerwowo przechadzała się po szerokich korytarzach. Dziadek siedział na drewnianych krzesełkach i rozwiązywał krzyżówki. Westchnęła. Nie dość, że mama i tata nagle postanawiają przyjechać do Polski, to jeszcze każą na siebie czekać! Zbliżała się dziewiąta, a wieści o samolocie z Paryża - brak. Podeszła do automatu z jedzeniem i wrzuciła kilka monet. Po chwili zajadała się już ciągnącym się Snickersem. Wtem skrzeczący głos wydobywający się z megafonów dał znać, że niedługo jej rodzice wylądują. A dokładnie za pięć minut. Nie mówiąc słowa dziadkowi weszła do toalety. Starannie umyła ręce i rozczesała blond włosy. Pocieniowane kosmyki delikatnie opadały jej na szczupłe ramiona. Włożyła bluzkę w szorty i, biorąc głęboki wdech, wyszła na korytarz. W oddali zamajaczyła jej niebieska koszula dziadka.
- Wszędzie cię szukam - wysapał niespokojnie. - Już są.
     Po kolejnych kilku minutach, kiedy Asia zaczynała powoli tracić cierpliwość, tłum ludzi przelał się przez zapewniające bezpieczeństwo barierki. Pan Mirosław rozglądał się wokół. Jednak nie trwało to długo. Po chwili w stronę oczekujących skierowała się para, całkowicie odpowiadająca opisowi państwa Gielewskich. Szczupła i bardzo wysoka szatynka w białej zwiewnej spódnicy do kostek i mężczyzna w garniturze i okularach słonecznych. Tak, to bez wątpienia jej rodzice. Jednak jedna rzecz się nie zgadzała. Obok nich dumnie kroczyła mniej więcej piętnastoletnia dziewczyna, na widok której Asi zrobiło się słabo.


      "Koniec trasy" - taki napis pojawił się na podniszczonych tablicach informacyjnych autobusu. Sandra wysiadła. Rozejrzała się wokół. Ciekawe, gdzie też ją wywieźli? Wokół znajdowało się kilka budynków mieszkalnych, sklep spożywczy i monopolowy. Niedaleko dojrzała połyskujący napis: Centrum Handlowe "Irys", na widok którego serce zabiło jej mocniej. Tak, kochała zakupy. Jednak kiedy spojrzała na zegarek stwierdziła, że jest już za późno. Zbliżała się dwudziesta druga, a ona musiała wrócić do domu przed jedenastą. Dziewczyny nie mogą czekać. Z zadowoleniem stwierdziła, że autobus, którym przyjechała odjeżdża za dwadzieścia minut. W tym czasie trochę się przespaceruje i dotleni. Weszła w najspokojniejszą ulicę, po której szło zaledwie kilka osób. Jakaś starsza kobieta z dwoma psami, mężczyzna na rowerze, przytulona do siebie para i grupa chłopaków po osiemnastce. Odgarnęła długie włosy na plecy i spojrzała na ekran swojego Samsunga. Oprócz około trzydziestu nieodebranych połączeń od mamy dostała jedną wiadomość. Nadawcą był oczywiście Natan, ten obleśny typek z dyskoteki. Dlaczego nie może się od niej odczepić? Niechętnie odczytała wiadomość.

Hej, ślicznotko! Nie odzywasz się... Dalej jesteś obrażona o nie wiem co? Spotkajmy się, a na pewno wszystko Ci wynagrodzę. Będziesz zadowolona jak nigdy dotąd... To co? Dasz szansę starszemu (i lepszemu) facetowi?

     Z dezaprobatą pokręciła głową. On chyba popadł w samozachwyt! Przecież jest po trzydziestce! Nie wierzy, że się do niej przyczepił taki ktoś. Chyba nie da jej spokoju. Idąc w zamyśleniu rozpatruje możliwość umówienia się z Natanem, żeby raz na zawsze zakończyć tę znajomość i dać mu do zrozumienia, że musi zapomnieć o tamtej dyskotece. Wtem, wpada na kogoś omal się nie przewracając.
- Przepraszam bardzo! - jęczy szukając nieszczęśnika. Zauważa znajome zielone oko, ciemne włosy.... - Olaf! - uśmiecha się i przytula właściciela owych "rzeczy". 
- Sandra? - chłopak najwyraźniej nie dowierza, że to właśnie na nią wpadł, jednak odwzajemnia uścisk. Uśmiecha się. 
- Jak dawno cię nie widziałam!
- Zmieniłem numer telefonu i... nie mogłem odbierać, ani odpisywać.
- To na co czekasz? Podawaj! - jej śmiech powoduje, że fala wspomnień zalewa jego ciało. Wyciąga Nokię Lumię z beżowych spodenek i dyktuje dziewięć cyfr.
- Okej - uśmiecha się Sandra. - Musimy sobie wszystko opowiedzieć ale... Nie teraz. Zaraz odjeżdża mój autobus.
- Zdaje się, że twój autobus jest również moim - odpowiada Olaf.
- Tak? To chodźmy! - łapie go za rękę i popycha w stronę przystanku. Choć sądzi, że uczucia jego przyjaciela względem niej wygasły, myli się całkowicie; w chwili, kiedy oiemnastolatek ujrzał twarz dawnego obiektu swych westchnień, jego serce zabiło mocniej, rozpalając w sobie iskierkę nadziei.


      Dojadając zrobioną przed chwilą kanapkę uruchamia Skype'a. Lada chwila rozpocznie się zbiorowa konwersacja. Swoje różowe włosy upięła w dwa kucyki. Dzięki kolacji nabrała pogody ducha. Nie odpisała jeszcze Michaelowi, ale później to zrobi. Może jutro? Zobaczymy. W końcu zaczęły się wakacje, a ona (dopóki nie znajdzie sobie jakiejś dorywczej pracy) ma całe 24 godziny wolnego. Znajdzie te kilka minut na wystukanie mu krótkiej odpowiedzi. W tej chwili koleżanki są najważniejsze. 
     Pomarańczowe okienko powiadamia ją, że Andżelika jest dostępna. Nie czekając, aż reszta dziewczyn się podłączy, rozpoczyna rozmowę z rudą. Na ekranie pojawia się rozmarzona twarz, jednak po chwili wykrzywia się w uśmiechu. Na to samo odpowiada Daria. 
- Hej! - krzyczą w tym samym momencie, co powoduje salwy śmiechu.
- Jakież my zgrane - stwierdza Andżelika.
- Owszem - uśmiecha się, posyłając buziaczka w stronę kamerki.
- Co porabiasz?
- Właśnie skończyłam kolację - macha talerzykiem przed laptopem. - A ty?
- Też. A teraz wyleguję się na łóżku i o ile się nie mylę to prowadzę z tobą wielce zabawną konwersację.
Kolejne wybuchy radości.
- A gdzie Aśka z Sandrą?
- A bo ja wiem? - odchyla się na krześle. Jej kucyki podskakują.
- Poczekamy - uśmiecha się rudowłosa. Jest najbardziej osamotniona spośród nich wszystkich. 
- Co tak zamilkłaś? - dziwi się Daria.
- Nie... Po prostu dziwię się, jak takie trzy super laski jak wy mogłyście pokochać takiego spaślaka - wskazuje na brzuch.
- Nawet tak nie mów! - krzyczy.
- To dlaczego?
- Bo... jesteś wyjątkowa.


     Siedzą w autobusie wspominając dawne czasy. Pomijają jednak te momenty, kiedy oboje byli w sobie zakochani. Do szaleństwa. Wszystko skończyło się, kiedy to Sandra z niewyjaśnionych mu do dzisiaj powodów oświadczyła, że to koniec, nic do niego nie czuje i żeby raz na zawsze dał jej spokój. Był załamany, chciał umrzeć. Kilka miesięcy temu pogodził się ze wszystkim; miał nawet dziewczynę, jednak nie trwało to długo. Zdradziła go, a Olaf chyba nic do niej nie czuł. Dalej kochał śliczną brunetkę, która właśnie siedziała obok niego i uśmiechała się przyjaźnie. Niedawno przeprowadził się niedaleko i... Tak, będzie ją odwiedzał. Może rozmyśliła się i chce z nim być? Postara się, aby to uczucie, ta miłość wróciła. Jednak Olaf może się bardzo zdziwić, kiedy dowie się, jaki był powód nagłego zerwania. To może się dla niego bardzo, bardzo źle skończyć.


      Żegna się z Olafem dwoma całusami w policzek. Sandra stoi pod starą, przerdzewiałą furtką, dopóki Olaf nie zniknie wśród drzew. Uśmiecha się. Jaki on miły! Zresztą, jak zwykle. To wspaniały chłopak. Jednak nagle wszystkie złe wspomnienia z tamtych czasów wróciły. Te  kłótnie z mamą... to wtedy tak się zmieniła. Uśmiecha się smętnie idąc kamienistą ścieżką. Kiedy stoi pod masywnymi drzwiami wejściowymi zaczyna się wahać. Nie znosi tego domu, mamy, wszystkiego. Najchętniej zamieszkałaby z Asią - to z nią najbardziej się dogaduje. Mimo to naciska dzwonek. Rozlega się dźwięk dzwonów. Po kilku minutach oczekiwań, u  progu staje kobieta w długiej spódnicy i lnianej koszuli. Jej siwe włosy błyszczą w świetle podwórzowej latarni. W piwnych oczach widać gniew; to nie będzie miły wieczór. Chwyta córkę za łokieć i wciąga do wnętrza. Zatrzaskuje drzwi. Znajdują się w staroświecko urządzonym wiatrołapie. Pod wysokim oknem ustawiono drewnianą ławę. Na jednej ze ścian wiszą wieszaki na kurtki. Duża szafa z poczerniałym  lustrem pomieściłaby wierzchnie ubranie całego miasta. Na drewnianym parkiecie położono kilka bogato zdobionych dywanów o krótkim włosiu. Słowem - przedpokój rodem ze średniowiecza.
-Gdzie się podziewałaś?! - krzyczy, marszcząc brwi.
       Sandra zrzuca skórzane sandałki z nóg i rzuca na mamę przelotne spojrzenie. Przechodzi po dywanie do kolejnego pomieszczenia, mieszczącego masywne schody z dębowego drewna. Pozłacane poręcze, zniszczone nieco pod wpływem upływu czasu, błyszczą w świetle żyrandola.
      Wspina się po schodach na piętro; z tyłu słyszy zrzędzenie mamy. Otwiera drzwi do swojego pokoju i wchodzi do środka. Pomieszczenie utrzymane jest w nieładzie. Panuje tu bałagan. Mnóstwo karteczek, niezasłane łóżko, otwarta szafa, koc na podłodze i stos zużytych talerzyków. W rogu gra telewizor.
      Siada za komputerem i naciska przycisk włączania. Podstarzały sprzęt uruchamia się całe wieki. Wtem czuje burczenie w brzuchu. No tak, od czasu wizyty w kawiarence nic nie jadła. Chcąc, nie chcąc, musi zejść na dół i... jakoś wytrzymać spotkanie z mamą. Nerwowo wstaje i wychodzi.
      Wchodzi do kuchni. W salonie widzi mamę nerwowo przerzucającą kanały w telewizji. Cichaczem, otwiera lodówkę, jednak nie udaje jej uniknąć starcia z matką. Kobieta podnosi się i idzie w jej kierunku. Sandra z powrotem zamyka lodówkę i odwraca się.
      Pani Jagoda już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale dziewczyna wyprzedza ją:
- Co jest na obiad? Jestem głodna, jak wilk - wysapuje z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
- Nie jadłaś na mieście? - odpowiada z przekąsem.
- Jak widzisz, nie.
- Przykro mi, nie ma nic do jedzenia.
- Jak to nie ma?! - traci cierpliwość.
- No, nie ma - mama wzrusza ramionami.
- Cały dzień siedzisz w domu i nawet kolacji nie ma?!
- Cały dzień jesteś poza domem i nawet nic nie zjesz?
Zdenerwowana czerwieni się i szybkim krokiem wychodzi z kuchni. Wie, że to jedyny sposób, by nie doszło do rękoczynów. Wchodzi do pokoju. Widzi cztery nieodebrane wideo rozmowy na Skype'ie. Jest 23:19. Bierze głęboki wdech i rozpoczyna zbiorową konwersację.


-Asiu! - krzyczą rodzice przytulając córkę. 
Po dłuższych powitaniach Joanna spogląda na towarzyszącą jej mamie i tacie dziewczynę. Obie mierzą się wzrokiem; w ich oczach widać nienawiść i nieufność.
      Odbierają bagaże i kierują się w stronę samochodu dziadka. Mężczyzna siada za kierownicą; rodzice z Asią z tyłu.
- Laura, usiądziesz z przodu, dobrze? - zwraca się mama do tajemniczej nieznajomej. Ma krótkie, brązowe włosy, czarne oczy i dziwne rysy twarzy. Kiwa głową i siada w swych szmaragdowych pumpach i czarnym t-shircie. Na nogach ma różowe Vansy. 
      Przez całą drogę rodzice wciąż nawijają o Francji. Jak to tam jest wspaniale, czysto, ładnie, jacy są mili ludzie, jaki ładny język i jakie wspaniałe zabytki. Słowem: Francja, Francja i jeszcze raz FRANCJA.
     W końcu zajeżdżają przed dom pana Mirosława. Równo przycięta trawka - zasługa ogrodnika, błyszczy od skroplonej pary wodnej wypływającej ze specjalnych zbiorników.  
     Wysiadają z samochodu we czwórkę. Dziadek zostaje w środku. Musi wjechać do garażu. Rodzice stoją z walizkami. Nastaje chwila ciszy. Nie długa.
- Ach... Przez to wszystko zapomnieliśmy ci powiedzieć - zwracają się do Asi. Spogląda na nich pytającym wzrokiem. - To Laura, twoja nowa siostra.


     Pomarańczowa ikonka pokazuje, że do ich wideo rozmowy chce się dołączyć Sandra. Obie na wyścigi akceptują. Brakuje już tylko Asi.
- Heeeeeeeeeej - mówią wszystkie posyłając buziaczki w stronę kamerek.
- Co tak długo? - pyta Daria.
- No wiecie... mama - dziewczyna unosi palec wskazujący prawej ręki i przejeżdża nim sobie w linii poziomej pod szyją.
- Znów? - bulwersuje się Andżelika. - Masakra.
- Owszem, moja droga, owszem - wzdycha nerwowo i odrzuca włosy. - Do tego nie dała mi nic do jedzenia.
- To już przegięcie! - krzyczy Daria, która nie musi obawiać się, że komuś będzie przeszkadzać.
- Umieram... - jęczy Sandra.
- Może coś zamów? - proponuje Andżelika. Jednak Sandra kręci głową. - Z chęcią bym do ciebie przyjechała i jakieś pyszności ugotowała, ale rodzice już mnie nie wypuszczą - dodaje smętnie.
- Ale ja mogę! - proponuje różowowłosa z uśmiechem. - Co prawda nie umiem gotować jak Andzia, ale chętnie przyniosę ci kilka kanapek i sałatkę jarzynową.
- Uśmiech ze strony brunetki pokazuje, że z wielką przyjemnością skorzysta z propozycji przyjaciółki.
- A w ogóle, gdzie jest Asia? - pyta Andżelika.
- Właśnie! Sandra, ty powinnaś wiedzieć.
- Nie mam pojęcia - wzrusza ramionami.
- Dobra, ja kończę - oświadcza Daria. - Będę u ciebie za jakieś czterdzieści minut - to mówiąc wyłącza się z wideo rozmowy.
     Przez kilkanaście kolejnych minut Sandra i Andżelika gadają ze sobą, jednak po chwili obie wyłączają komputery, zadając sobie jedno pytanie: Dlaczego Asia się nie podłączyła?
 

czwartek, 8 maja 2014

Rozdział 1



 
   Na ulicy rozległy się gromkie śmiechy. Z pobliskich kawiarni uniósł się zapach świeżo mielonej kawy, a na brukowanych chodnikach zatupały miliony butów. Rozpoczynały się wakacje.
     Zajrzyjmy do jednej z lodziarni. Cztery dziewczyny: długonoga blondynka, lekko okrągła ruda, szczupła brunetka i ostatnia, różowowłosa, z uśmiechami na siedemnastoletnich twarzach zamawiały lody.
- Ja poproszę jedną gałkę – zaczęła właścicielka burzy loków, kolorem przypominających marchewkę, wyjmując z kieszeni jeansowej mini banknot dwudziestozłotowy. – Sorbet truskawkowy.
- A ja… - zawahała się Daria, ta z różowymi włosami upiętymi w wysoki kucyk. Miała za duży, neonowy top i obcisłe rybaczki w zielone wzory. Na lekko brązowe od słońca stopy włożyła kolorem idealnie pasujące do włosów trampki. – Może wanilia i… Bakaliowe! – wykrzyknęła na całą kawiarnię, grzebiąc w swojej kolorowej torbie, w poszukiwaniu portfela. – Sandruniu! – zwróciła się (pod czujnym okiem innych klientów lokalu) do brunetki, dźgając ją palcem w brzuch. – A ty?
Dziewczyna z zaciekawieniem patrzyła za szybę lodówki. Jaki wielki wybór! Nie mogła się zdecydować…
- To może… Bananowe i tiramisu – powiedziała z uśmiechem.
- Dziewczyny! – udawała oburzenie Asia, blondynka w czarnych szortach. - Zaczęły się wakacje! Hello? Rozumiecie? Wakacje! - zamachała im przed oczami świadectwem z... nie najlepszymi ocenami. - Pozwólcie sobie na więcej luksusu! - widząc pytające spojrzenia przyjaciółek, bezwstydnie oparła się o ladę i nieco nazbyt głośno zamówiła pięć gałek.
- Sadło ci od tego wyrośnie! - zaśmiała się Sandra, klepiąc ją po zasłoniętym pastelową bluzeczką brzuchu.
- Jej to nie grozi! - prychnęła Daria lekceważąco. Tylko Andżelika się nie odzywała. Odgarnąwszy z czoła kłębek rudych włosów, zaczęła pochłaniać swój sorbet. Był pyszny.
     Po kilku minutach cała czwórka siedziała na ławce, śmiejąc się i zajadając swoje lody. Ku zdziwieniu wszystkich, Asia pochłonęła swoją porcję. Ba, udała się po dokładkę! 
     Kiedy tak siedziały, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi, obok ławki zatrzymał się samochód. Przyciemniana szyba otworzyła się gwałtownie. Dziewczyny ujrzały za szybą mężczyznę po sześćdziesiątce. Jego włosy przypruszyła już siwizna; oczy zbledły, pozbawione blasku. 
- Dziadku!- wykrzyknęła jak zwykle infantylna Asia. Wrzuciła resztki lodów do śmietnika i powitała mężczyznę.
- Joasiu, widzę, że dobrze się bawisz, ale mamusia z tatą dziś przyjeżdżają - uśmiechnął się smętnie. Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ucałowała każdą z przyjaciółek i wsiadła do auta. Wszystkie umówiły się o dwudziestej trzeciej na Skype'ie. Nie wiedziały, że niespodziewane wydarzenie pokrzyżuje ich plany...


    Oparła się o skórzane przednie siedzenie i ziewnęła. Dziadek powoli prowadził auto. Przez chwilę nikt się nie odzywał, ale kiedy piosenka Sunny Boney M. dobiegła końca, pan Mirosław chrząknął znacząco i mocniej zacisnął pomarszczone palce na kierownicy. Asia nerwowo przesunęła się na siedzeniu. Tak, jak się tego spodziewała, dziadek przemówił swym melodyjnym głosem:
- Jedziemy na lotnisko - zaczął. - O dwudziestej pierwszej ich samolot wyląduje. Sądzę, że po dziesiątej będziemy w domu - spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem. Odwróciła się do okna. Nie wytrzymała presji:
- Po co przyjechali?! - warknęła, jednak po chwili pożałowała swego tonu. Zawsze zachowywała dobre relacje z dziadkiem. W samochodzie zapanowała cisza. - Przepraszam - wyszeptała po dłuższej chwili milczenia.
- Joasiu, rodzice wrócili ze względu na ciebie - kontynuował mężczyzna. - Oni cię bardzo kochają i nawet te tysiące kilometrów dzielące was od siebie tego nie zmienią.
- A ile czasu tu będą? - zapytała nieco spokojniej, aby nie urazić dziadka. Nie kryła jednak irytacji.
- Mają dwa miesiące wolnego. Odpoczną od Francji u nas.
- Dwa miesiące?! - wykrzyknęła, nie potrafiąca się opanować Asia. - Nagle przypomnieli sobie, że mają córkę, tak?!
- Kochanie, nie denerwuj się - mówił spokojnie dziadek. - Oni zawsze o tobie pamiętali. Tylko... hmmm... Nie mieli za bardzo czasu.
- Gdyby chcieli, to by mogli - wycedziła przez zęby, po czym na dobre odwróciła się w stronę okna, założyła na uszy słuchawki i zamknęła oczy. Pan Mirosław, wzruszając ramionami, przyspieszył. Nie miał pojęcia, dlaczego jego jedyna wnuczka tak reaguje na przyjazd rodziców. Jednak i jego państwo Ilona i Tadeusz Gielewscy mieli w najbliższym czasie zaskoczyć. Czy pozytywnie, to się jeszcze okaże...


      Klucz zazgrzytał w drzwiach. Zamek puścił. Nacisnęła klamkę i wkroczyła do zimnego pomieszczenia. Przeszedł ją dreszcz. Zrzuciła ubłocone trampki z nóg i weszła do małej kuchni. Chwyciła stary, zardzewiały czajnik i nalała doń wody. Postawiła go na czteropalnikowej kuchence gazowej, z której działały już tylko dwa i włączyła ją.
      Opadła na fotel w saloniku. Poczuła, że na czymś usiadła, więc zrezygnowana podniosła się. Na siedzisku leżała mała książeczka z kołysankami dla niemowląt. Rzuciła książkę na podłogę i przymknęła oczy. Niestety, jej relaks nie potrwał długo. Z odległej od salonu jakieś cztery metry kuchni dał się słyszeć gwizd zagotowanej wody. Zdenerwowana podskoczyła i podbiegła w stronę kuchenki. Wyłączyła ją, przelała wodę do kubka i znów usiadła w fotelu. Popiła kilka łyków parującego napoju i uśmiechnęła się. Dobry nastrój powrócił. Weszła do swojego dziecinnego pokoju i spojrzała na zdjęcie oprawione w złotą ramkę. Przedstawiało ono młodą, piękną kobietę trzymającą w ramionach dziewięcioletnią córkę. Obok stał mężczyzna, trzymający na rękach półrocznego wówczas syna. Jednak oczy faceta nie patrzyły w stronę obiektywu. Zainteresowany był zupełnie inną kobietą. Wpatrzony w nią niczym w obrazek uśmiechał się. Westchnęła.
      Ojciec już czwarty rok przesiadywał w więzieniu, w którym spędzić miał... resztę swojego życia. A za co? Zabójstwo z premedytacją. Na kim? Na żonie. Tak... Mama Darii nie żyła. A co z bratem, ośmioletnim Leonem? W domu dziecka. Darii było bardzo przykro, gdyż nie mogła zaadoptować braciszka. Odwiedzała go niemal co tydzień, jednak malcowi wciąż było mało. Chciał zamieszkać z siostrą. Sąd nie wyrażał na to zgody. Daria nie chciała się spierać.
      Po śmierci matki siedemnastolatka dostała swoje rodzinne mieszkanie, jedynego świadka tych wszystkich zdarzeń. Miliony siniaków, ciosów, gróźb, płaczu. Dziewczyna nie chciała tu mieszkać, jednak w przypadku przeprowadzki zupełnie nie miałaby się gdzie podziać.
      W domu mieścił się mały salon, w którym Daria zazwyczaj relaksowała się, niewygodna, ciasna kuchnia ze śmierdzącymi pleśnią szafkami, łazienka... Była jeszcze sypialnia rodziców i dwa pokoje. Do tego pierwszego pomieszczenia nie wchodziła zbyt często. Tam zamordował jej matkę. Mamusię. Nienawidziła go. Meble zostały wyrzucone, pomieszczenie pełniło funkcję składziku. Trzymała tutaj stare zabawki, popsute meble, dziurawe i za małe ubrania, które być może kiedyś uda jej się przerobić...
       Pokój Leona również nie był zbyt często odwiedzany. Powód: łzy występujące po każdym wejściu do niego. Daria nie lubiła płakać.
      Najczęściej siedziała we własnej sypialni. Okno przysłonięte firanką, łóżko okryte pachnącą stokrotkami pościelą, drewniane biurko pokryte stertą dokumentów i rysunków. Toaletka z mnóstwem kosmetyków, flakoników przeróżnych perfum, chusteczek higienicznych... Oprócz tego wielka szafa z ubraniami. Wszystko, czego potrzeba.
       Tu też weszła. Przesunęła dokumentację na bok, aby zrobić miejsce na laptopa. Otworzyła go i włączyła. Nerwowo stukała oskubanymi z lakieru paznokciami o stabilny blat biurka. Udało się, Windows "zaprosił" ją, a po chwili ukazał się pulpit. Sprawdziła Facebooka, Twittera i pocztę. Kilka reklam, zaproszenia do kontaktów na portalach i... Mail z Londynu! Och, Michael nie dawał jej spokoju. Od kiedy wróciła z dwutygodniowej wycieczki z Wielkiej Brytanii, codziennie odbierała wiadomości od niego. Osiemnastolatek opisuje zabytki, swoje przygody, a przede wszystkim.. wiersze! Tak, Michael był początkującym, wiecznie rozmarzonym poetą. Kochała jego zamyślenie, skupienie i sposób bycia. Byli przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi. Przyjrzała się drukowanym literkom na ekranie:

 
Hello, Daria!
 
Dzisiaj nie jadłem śniadania. Oj, wiem, że będziesz się złościć, ale wiedz, że było warto! Zaraz po przebudzeniu popędziłem na pocztę odebrać paczkę. Co w niej było, przekonasz się później! Pozostanie to moją słodką tajemnicą.
Potem zasiadłem w kawiarni i, z mocnym Cappucino w kubku zacząłem pisać. Jak zwykle, nie miałem pomysłów, więc po czterech godzinach pozostałem z dwoma strofami. Tragedia! Zaniechałem więc szukania natchnienia i, dopijając kawę wyszedłem z lokalu. Usiadłem na ławce w parku i rozejrzałem się. Po sąsiedzku jakaś para siedziała obok siebie zajadając zapiekanki, żwirową dróżką spacerowała kobieta z wózkiem, staruszka karmiła gołębie... I wtedy go zobaczyłem. Chłopak jakieś dwa lata ode mnie młodszy prowadził psa! Tak, pięknego Labradora Retrievera. Był wspaniały. Połyskująca w promieniach słonecznych sierść, zwisający język. Wtedy zapragnąłem mieć psa! Jestem taki samotny, mogę przecież mieć pupila! Wiem, teraz pewnie napiszesz mi, że to głupie, że będę żałował... Ale ja się cieszę! Dzięki temu chłopakowi stałem się posiadaczem Rose, suczki Goldena. Jest jeszcze malutka. Ale zdjęcie (a właściwie całą ich serię) zamieszczam poniżej.
I tak cały dzień spędziłem na czipowaniu, odrobaczaniu, szczepieniu i wielu innych rzeczach. Kiedy wieczorem siedziałem w domu (nie chciałem zostawać Rose samej) rzecz jasna miałem głowę wypełnioną pomysłami! A dlaczego? Bo mam psa! Dlatego zapamiętaj, że każdy, kto ma zamiar zostać poetą MUSI, po prostu MUSI mieć czworonożnego przyjaciela, będącego zarazem źródłem natchnienia!
Muszę kończyć, Rose mnie ciągnie na spacer...
 
Ucałowania,
Michael
 
      Westchnęła. Jakiż on jest! Nagle wpadło mu do głowy, że mógłby mieć psa i... O proszę, ma! Gdyby i ona tak potrafiła... Poza tym Rose jest taka słodka! Ujęła ją od razu. Spojrzała na zegarek. Do dwudziestej trzeciej pozostały dwie godziny. Włączyła listę odtwarzania w laptopie i popiła herbatę. Leciało The Monster Eminema i Rihanny. Lubiła ten kawałek. Wpadał w ucho. Zamknęła oczy i podrygując w rytm piosenki, rozmarzyła się na dobre...
 
 
      Sandrze nie chciało się wracać do domu. Weszła w losowo wybraną alejkę i, spacerując wśród ciemności nuciła ulubione piosenki. Zajrzała do portfela. Pięćdziesięcio-złotowy banknot zachęcał do wieczornych zakupów. Ale gdzie ona o tej porze znajdzie otwarty sklep? Zamyśliła się. Wtem obok zatrzymał się autobus. Nawet nie zauważyła, że znajduje się na przystanku. Bez wahania wsiadła do środka i opadła na tylne siedzenie. Nie patrząc na numer linii pojazdu, podwinęła nogi i spojrzała na krajobraz za oknem. Zaraz wysiądzie...
      Wtem dał się słyszeć sygnał telefonu. Kolorowa czcionka pokazywała, że dzwoni mama. Zaczekała, aż Run this town Jay-Z, Rihanny i Kanye West'a ucichnie, po czym wyłączyła telefon. Natychmiast postanowiła, że wysiądzie dopiero na pętli. Hmm... Ciekawe, dlaczego tak szybko zmieniła decyzję...?
 
 
      Otworzyła segregator. Jedenaście świadectw godnych nagrody starannie włożonych do specjalnych koszulek czekało na kolejnego "przyjaciela". Wpięła dokument, odłożyła na półkę i rzuciła się na łóżko. Zaraz będzie musiała włączyć Skype'a, żeby pogadać z dziewczynami. Tylko najpierw... Trzeba zrobić kolację. Andżelika kochała gotować. Wielka kuchnia w jej domu była królestwem.
      Położyła na blacie umyte warzywa. Pokroiła je w kostkę, doprawiła i pomieszała z majonezem. Rozcięła trzy bagietki, wypełniła utartym czosnkiem; następnie włożyła do rozgrzanego piekarnika. Chwyciła cytrynę. Może przygotuje lemoniadę?
      W niecałe pół godziny później rodzina Hakkerów zasiadła do stołu. Sałatka jarzynowa, ciepła bagietka z czosnkiem oraz lemoniada z lodem zachęcały do wspólnego posiłku. Pani Aniela (prawniczka), pan Rafał (biznesmen) oraz ich trójka dzieci (czteroletnia Gracja, dziesięcioletni Tomek i Andżelika we własnej osobie) najedli się do syta.
      W pewnym momencie dziewczyna podniosła się energicznie.
- Przepraszam - zaczęła. - ale muszę już iść. Umówiłam się z dziewczynami na Skype'ie.
To mówiąc, wspięła się po okrytych stylowym dywanem schodach i weszła do swej wielkiej sypialni. Włączyła laptopa i znów opadła na łóżko. Lenovo włączył się natychmiast. Miała jeszcze chwilkę do planowanej rozmowy. Wyciągnęła się na miękkim materacu i włączyła kamerkę, czekając na przyjaciółki. Nie wiedziała, że jedna z jej koleżanek w niewyjaśnionych okolicznościach, nie włączy tego dnia komputera...